Często piszę tu o rozwoju osobistym. Ten temat jest mi bliski- nie wyobrażam sobie życia bez analizowania siebie i tego co mnie otacza, bez refleksji. Poza duchem i umysłem interesuje mnie też ciało- mam do tych kwestii holistyczne podejście.
Była sobie Pani. Nazwijmy ją K. K. pogodna i uśmiechnięta, ale w środku szarpana przez jakieś niepokoje ciągłe. Jakieś frustracje. Bo tyle możliwości jest, a jakoś żadna do niej nie chce przyjść. Bo ludzie mają tak dobrze, a ona jakoś nie. Pardon. Źle nie ma, ale jak to się mówi szału nie ma, d*py nie urywa.
Najlepiej to być do tańca i do różańca. Bo to takie ograniczające się określać. Wybierać święta albo grzeszna, wysportowana albo hedonistka, weganka albo mięsożerna, intelektualistka, imprezowiczka.
Zawsze albo, albo.
Ostatnią rzeczą jaką powinna usłyszeć młoda kobieta odkrywająca dwie kreski na teście ciążowym są słowa wyrastające jak chwasty na stereotypowym myśleniu; zmarnowałaś sobie życie, koniec młodości, koniec beztroski, jak sobie teraz poradzisz, co teraz z nauką/pracą, nawet nie wiesz jaka odpowiedzialność na ciebie spadła…
Czujesz się źle. Jak nie ty, tylko jakaś marna, sfrustrowana, nie wiedząca czego chce twoja podróbka. No zdarza się każdemu taki marny dzień…
Przyjemny chłód mieszkania w upalny dzień. Tapeta w kwiaty, pozłacane ozdoby. Na stole obrus w drobną kratkę, taki co kojarzy się z tradycyjną włoską knajpą. Pokrojone na równe kawałki ciasto z truskawkami, kawa z mlekiem. Cisza, spokój.
Łatwo powiedzieć bądź tu i teraz. Na wakacjach, na kocu w czerwcowym słońcu, w chwilowych przerwach od obowiązków, z lekką głową, z wyłączonym budzikiem, perspektywą niedzielnego lenistwa.
Anka całe dnie po pracy nasłuchuje. Niby chce zrelaksować się, wypocząć, ale męczy się okropnie, nasłuchując czy aby sąsiedzi nie za głośno żyją, kiedy wracają, jakiej marki pety szybują z balkonu, czy znów nie trzeba dzwonić, uciszać, przywoływać do porządku. I nici z chilloutu. Kaśka znowuż nie może wysiedzieć, musi wszystkie koleżanki- gwiazdy „co im się udało” na instagramie pooglądać, nim dom posprząta czy za coś się weźmie.
Przyszła sama, kiedy w ciszy popołudnia piłam kawę na nagrzanym słońcem balkonie.
Kiedy lekko niewyspani tańczyliśmy w niedzielny poranek, do wałkowanej w kółko ścieżki
z Wilka z Wallstreet, i gdy widziałam mały łobuzerski uśmiech, po skradzeniu czekoladek ze stołu w kuchni…
W zatłoczonym tramwaju większość spuszcza posępnie wzrok. Patrzy w okno myśląc znowu co jest nie tak, co to dalej będzie, jak wszystko poukładać, co trzeba zrobić, kupić. Każdy wpada w tą pułapkę, to nieuniknione. Raz za razem znika dla nas słońce, pyszna kawa, wygodne ubranie, zdrowie, perspektywa zbliżającego się weekendu.
Jesteś jeszcze sobą potargana, rozmemłana w pomiętej koszulce kiedy człapiesz po omacku żeby włączyć ekspres. Jeszcze tkliwa, delikatna ze strzępkami strasznych nocnych snów. Jeszcze sobą ochlapując zimną wodą twarz, ciesząc się lub stresując nadchodzącym dniem.
© Pani Blond 2016. All rights reserved.